środa, 24 listopada 2010

pro(b)log


Iluminowane litery ze średniowiecznych manuskryptów prezentują ludzi wpisanych w znaki, ludzi na znakach opisanych. Figury te są całkowicie poddane dominacji znaku, to on narzuca im kształt i układ, on je w całości w sobie zamyka.

W kaligrafii arabskiej litery przypominają koraliki nanizane na nitkę, a następujących po sobie słów często nie sposób wręcz rozdzielić - wyglądają jak jeden długi, nieskończony łańcuch, w którym jedno słowo pociąga za sobą kolejne, jedno z drugiego wynika.


Właściwie to znamy je tylko z widzenia. Słowa. Znajomość to raczej przelotna, mijamy je często na ulicach, zaś częściej się z nimi rozmijamy. Stykamy się tylko na chwilę, by zaraz znów dać im ulecieć. Nie potrafimy ich uchwycić, choćbyśmy się starali, tak subtelna jest ich materia, tak nietrwała. Ale i one nas nie chwytają, nie pojmują w swoje okowy. Więźniami ich jesteśmy tylko z pozoru. Znajomość to iście towarzyska, raz my się nimi zabawiamy, raz one nami. Nastrój szampański, impreza do białego rana. Jak to w takich relacjach, obowiązuje zasada: no strings attached. Nie ma ścisłej więzi pomiędzy nami a nimi, a ta, co jest, odnacza się przypadkowością. Tak nam przypadło w udziale, innego wyboru nie mieliśmy.

Znamy je tylko z widzenia, ale zdążyliśmy się już z nimi opatrzeć, wyglądają na nas zewsząd, czasem wyglądają trochę jak my, jak nasz obraz i podobieństwo. Opatrzyliśmy nimi dzieła nasze wszelkie, nadając im tym samym kszałt i strukturę, wydzielając im byt osobny. Czasem są opatrunkiem na nasze rany, zaklejamy nimi to, co ułomne i brzydkie, ukrywamy się za nimi jak za zasłoną dymną.

Słyszeliśmy je w mowie. Lecz o zmowie ich nic nie wiemy. O tym, że prowadzą tajne narady, za zamkniętymi drzwiami, o dywersyjnych zamysłach. Nie potrzebują nas. Radzą sobie samo-istnie, goło-słownie. Gdy tylko na chwile spuścić je z oka, z łańcucha, potrafią pięknie opowiadać, historie z nich tylko wysnute. Co znak, to mit. Są samo-dzielne, same się dzielą na części pierwsze, same się rządzą. Ich panowanie jest jednocześnie totalne i nieuchwytne. Pozornie tylko dają się nam ujarzmić w równe rzędy: słowo, przy-słowie, do-słownie. Tak naprawdę jednak to one same wyznaczają sobie ścieżki, które w kształcie niczym nie przypominają linii prostych.

Opowiadać tak, by nawlekać słowa jak koraliki na nitkę. Nieprzypadkowo, tak by nawzajem się pociągały. I dać się wpisać w znaki, dać się znakom opisać.
Kurtyna w górę!