Do sięgnięcia po książkę niderlandzkiego pisarza
Stefana Hertmansa zachęciła mnie wieczorna audycja w radiowej trójce z udziałem
autora. Pamiętam, że było wtedy późno, już całkiem ciemno za oknami,
jechaliśmy samochodem. W takim właśnie kontekście dogasającego dnia, kiedy
wszelkie inne bodźce przestały już angażować naszą uwagę - wizualne powoli
zanikają, myślowe też już szykowały się na spoczynek – rozmowa z Hertmansem
była jak głos z całkiem innego świata. Złożona osobowość pisarza manifestująca
się w każdym jego słowie, mądrość płynąca z życiowego doświadczenia, ale
mądrość nie z gatunku tych, które lubią pouczać, ale tych, którzy nie przestają
obserwować i dziwić się światem – to wszystko sprawiło, że zwyczajny radiowy
wywiad urósł w moich oczach (a raczej uszach) do rangi niemal filozoficznego
wykładu. Rozmowa oscylowała oczywiście wokół świeżo wydanej w Polsce „Wojny i
terpentyny” i jej głównego bohatera, dziadka samego pisarza, ale nie brakowało
w niej także odniesień do spraw współczesnych, w tym między innymi dzielącej
opinię publicznej kwestii syryjskich uchodźców. Hertmans wypowiadał się z w
sposób spokojny i wyważony, każdą kwestię miał dobrze przemyślaną, a słowami
gospodarował oszczędnie. Do dziś pozostaje mi w pamięci ta rozmowa.
„Miejsca to nie tylko przestrzeń, lecz także czas. Inaczej patrzę na miasto odkąd są ze mną wspomnienia dziadka”.
„Wojna i terpentyna” jest rzadkim w historii literatury przykładem
książki napisanej dwa razy. Raz przez autora – świadka wydarzeń – i
drugi raz, jakoby nadpisanej przez kogoś, kto to świadectwo znalazł i
poddał twórczej interpretacji. Stefan Hertmans dostał od swojego przodka
najlepszy prezent, jaki pisarz dostać może – gotową opowieść. Na łożu
śmierci dziadek poprosił go, by spożytkował dzieło jego życia, wręczając
mu dwa zeszyty pełne swoich zapisków: jeden gruby w kolorze czerwonym,
drugi marmurkowy. I może wystarczyłoby je w stanie nienaruszonym wysłać
do wydawnictwa, zlepić w jedną całość, opatrzyć przedmową i przypisami.
Dziadek pisarza był znakomitym prozaikiem, choć język przez niego
używany z pewnością trąci już dziś staroświecczyzną. Hertmans nie idzie
jednak na łatwiznę i nie spienięża tak łatwo rodzinnego spadku.
Przeciwnie – mija wiele lat, zanim w ogóle do niego sięgnie.
„Wychodziłem z założenia, że ich lektura mnie przepełni i od razu zechcę
napisać historię jego życia, innymi słowy – że muszę być wolny, nie
mieć innych zobowiązań, by móc się zająć tylko tym”. Czekał na ten
moment trzydzieści lat.
Całość recenzji "Wojny i terpentyny" Stefana Hertmansa na:
http://xiegarnia.pl/recenzje/wojna-i-terpentyna/
Wojna i terpentyna Całość recenzji "Wojny i terpentyny" Stefana Hertmansa na:
http://xiegarnia.pl/recenzje/wojna-i-terpentyna/
Stefan Hertmans
Wydawnictwo Marginesy
2015