niedziela, 1 listopada 2015

Stefan Hertmans, "Wojna i terpentyna"

Do sięgnięcia po książkę niderlandzkiego pisarza Stefana Hertmansa zachęciła mnie wieczorna audycja w radiowej trójce z udziałem autora. Pamiętam, że było wtedy późno, już całkiem ciemno za oknami, jechaliśmy samochodem. W takim właśnie kontekście dogasającego dnia, kiedy wszelkie inne bodźce przestały już angażować naszą uwagę - wizualne powoli zanikają, myślowe też już szykowały się na spoczynek – rozmowa z Hertmansem była jak głos z całkiem innego świata. Złożona osobowość pisarza manifestująca się w każdym jego słowie, mądrość płynąca z życiowego doświadczenia, ale mądrość nie z gatunku tych, które lubią pouczać, ale tych, którzy nie przestają obserwować i dziwić się światem – to wszystko sprawiło, że zwyczajny radiowy wywiad urósł w moich oczach (a raczej uszach) do rangi niemal filozoficznego wykładu. Rozmowa oscylowała oczywiście wokół świeżo wydanej w Polsce „Wojny i terpentyny” i jej głównego bohatera, dziadka samego pisarza, ale nie brakowało w niej także odniesień do spraw współczesnych, w tym między innymi dzielącej opinię publicznej kwestii syryjskich uchodźców. Hertmans wypowiadał się z w sposób spokojny i wyważony, każdą kwestię miał dobrze przemyślaną, a słowami gospodarował oszczędnie. Do dziś pozostaje mi w pamięci ta rozmowa.

„Miejsca to nie tylko przestrzeń, lecz także czas. Inaczej patrzę na miasto odkąd są ze mną wspomnienia dziadka”.

„Wojna i terpentyna” jest rzadkim w historii literatury przykładem książki napisanej dwa razy. Raz przez autora – świadka wydarzeń – i drugi raz, jakoby nadpisanej przez kogoś, kto to świadectwo znalazł i poddał twórczej interpretacji. Stefan Hertmans dostał od swojego przodka najlepszy prezent, jaki pisarz dostać może – gotową opowieść. Na łożu śmierci dziadek poprosił go, by spożytkował dzieło jego życia, wręczając mu dwa zeszyty pełne swoich zapisków: jeden gruby w kolorze czerwonym, drugi marmurkowy. I może wystarczyłoby je w stanie nienaruszonym wysłać do wydawnictwa, zlepić w jedną całość, opatrzyć przedmową i przypisami. Dziadek pisarza był znakomitym prozaikiem, choć język przez niego używany z pewnością trąci już dziś staroświecczyzną. Hertmans nie idzie jednak na łatwiznę i nie spienięża tak łatwo rodzinnego spadku. Przeciwnie – mija wiele lat, zanim w ogóle do niego sięgnie. „Wychodziłem z założenia, że ich lektura mnie przepełni i od razu zechcę napisać historię jego życia, innymi słowy – że muszę być wolny, nie mieć innych zobowiązań, by móc się zająć tylko tym”. Czekał na ten moment trzydzieści lat.

Całość recenzji "Wojny i terpentyny" Stefana Hertmansa na:
http://xiegarnia.pl/recenzje/wojna-i-terpentyna/

Starszy sierżant Urbain Martien - dziadek Stefana Hertmansa



Wojna i terpentyna
Stefan Hertmans
Wydawnictwo Marginesy
2015