niedziela, 10 kwietnia 2011

nadbrzeże

nader ustronne było to bezdroże. bezbrzeżne lecz nie zdrożne. naderwane, nieruchome piaski po jednej stronie, rzeźbione jakby dłutem w barwach nierealnych. naprzeciw im wychodziły fale, swym stałym rytmem wybijające o brzeg. pośrodku zaś łeb ryby, oderwany. ta widać popsuła się od końca. od tego punktu w obie strony ciągnęły się piaszczyste pasaże, wykonane nie ze szkła, lecz z materii delikatniejszej - z cząstek napełnionego wilgocią powietrza. nie-drogi to sklep i zawsze otwarty. sklepieniem tunelu była mleczna powłoka złożona z mgły i wiatru, czasem unosząca się wysoko, chwilami zaś miękko osiadająca na ramionach i plącząca się we włosach. rytm fal przebijał się do przytkanych ze zdumienia uszu, drażniąc się i drocząc. dopełniał obrazu tej przestrzeni, która dzięki niemu stała się hermetycznym wycinkiem świata, niedostępnym dla ludzi spoza. małym pudełkiem zapałek, z którego coś udało się wykrzesać.


sobota, 9 kwietnia 2011

na-strojowo


zaczepieni, odpowiedzą zgodnym chórem. jedno-głośni, wspólnie milkną. wczepieni w siebie tak, że aż nie widać po nich śladów łączenia. ręką w rękę. uderzające jest to podobieństwo między nimi, może drażnić. ale nawet uderzając w nich, niełatwo jest ich wybić z rytmu. przeciwnie. to oni są kierunkowskazami właściwego dźwięku. s-tonowani, oszczędni w słowach, nigdy nie podnoszą głosu. ani z dołu do góry ani na siebie nawzajem. najlepiej czują się w kameralnym gronie, jednak bez błysku fleszy. bo połyskują samoistnie i to wysoko. zwłaszcza zaś błyszczą im oczy.