niedziela, 10 kwietnia 2011

nadbrzeże

nader ustronne było to bezdroże. bezbrzeżne lecz nie zdrożne. naderwane, nieruchome piaski po jednej stronie, rzeźbione jakby dłutem w barwach nierealnych. naprzeciw im wychodziły fale, swym stałym rytmem wybijające o brzeg. pośrodku zaś łeb ryby, oderwany. ta widać popsuła się od końca. od tego punktu w obie strony ciągnęły się piaszczyste pasaże, wykonane nie ze szkła, lecz z materii delikatniejszej - z cząstek napełnionego wilgocią powietrza. nie-drogi to sklep i zawsze otwarty. sklepieniem tunelu była mleczna powłoka złożona z mgły i wiatru, czasem unosząca się wysoko, chwilami zaś miękko osiadająca na ramionach i plącząca się we włosach. rytm fal przebijał się do przytkanych ze zdumienia uszu, drażniąc się i drocząc. dopełniał obrazu tej przestrzeni, która dzięki niemu stała się hermetycznym wycinkiem świata, niedostępnym dla ludzi spoza. małym pudełkiem zapałek, z którego coś udało się wykrzesać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz