niedziela, 22 maja 2011

restauracja

kelner przynosi do stolika kartę dań i wyuczonym, szarmanckim gestem stawia ją przede mną. wzrok pada na pustą stronicę, a następnie, zakłopotany, przenosi się na uśmiechniętą twarz kelnera. "- to od czego zaczniemy?" - pyta, nie zbity bynajmniej z tropu moim rozbieganym spojrzeniem. milczę, analizując w pośpiechu, o co tak naprawdę może mu chodzić. "- jaki kolor pani lubi?". trudne pytanie. nie wiem już sama, jaki kolor do mnie pasuje. biały. i może jeszcze... czerwony. "- dobrze, a więc podam białe jako tło dla całości dania oraz kropelkę czerwonego, żeby dodać  rumieńców, ożywić nieco". niech będzie, przystaję, uginając się przed jego zaraźliwym entuzjazmem. chwila moment i już mam je przed sobą, dokładnie tak, jak obiecał. po czym powraca niestrudzony, łagodnie perswadując kolejne decyzje. "- i co dalej? co będzie w centrum, co podać jako danie główne?" mnoży pytania, a we mnie nawarstwiają się wątpliwości. za dużo opcji do wyboru. ostatnio polubiłam ptaki. "- ptaki? świetnie! załatwione!" skocznym krokiem udaje się na zaplecze i przynosi mi, upolowane, to, co mieli najlepszego. "może trochę niewyraźne na pierwszy rzut oka, ale w smaku wyśmienite" - zachwala rozradowany. nie musi specjalnie przekonywać. od pierwszej chwili doceniam walory. "- a do tego bardzo dobrze się komponują z resztą". kiwam głową, coraz bardziej przekonana. " - może coś na deser?" - po błogiej chwili wzajemnego zrozumienia powraca przymus podejmowania decyzji. gram na zwłokę, kątem oka zerkają na kartę dań, którą kelner najwidoczniej przypadkowo zostawił na mym stoliku. o dziwo, nie jest już pusta, zawiera w sobie wszystko, co do tak skrzętnie kelnerowi dyktowałam. za deser podziękuję, wezmę tylko tę kartę. na wynos

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz