niedziela, 9 października 2011

Marcel Proust, "W poszukiwaniu straconego czasu"


niektóre książki czyta się dla samej przyjemności obcowania ze słowem, inne - dla twórczego zamysłu, który im przyświeca. dzieło Prousta należy do obu tych kategorii, znacznie je przekraczając. nieposzlakowana uroda frazy, a przy tym chłonność tego świata i sposób, w jaki nas wciąga i trzyma w swoim panowaniu. niewola, ale jakże słodka.

specyfika tego świata, inność, polega na tym, że stoi poza podziałem na realne i idealne. jest wysnuty, utkany z pamięci. złożony z cząstek świata rzeczywistego - wydarzeń, ludzi, wrażeń i przeżyć - jest swoistym gobelinem, szytym na kanwie realnego już według zamysłu artysty. Proust pisze: "śmierć jest procesem ciągłym. nie ma sekundy, w której nie umiera pamięć, ludzka osobowość". jest tutaj naturalnie skrajnym w swym stanowisku rzecznikiem poglądu o przemijalności świata, ale mówi też o czymś innym, o zanikaniu świata subiektywnego. jego zdaniem człowiek w jego psychicznej złożoności nie jest stały, podlega działaniu czasu i ten czas wpływa na zmienność jego charakteru. czas, a raczej wydarzenia w czasie rozmieszczone, nadają osobowości rozmaitych walorów, podsuwają jej rzeczy, z którymi może się utożsamić, które ją ubogacają, tworząc swoisty mikrokosmos tego, co człowiek mieni swoim.

tym, co chroni człowieka przed utratą wszystkiego, co mu zajaśnieje w życiu na moment, żeby potem przeminąć, jest pamięć. ona jest dowodem na to, że nie wszystko ginie, nie wszystko jest domeną śmierci. ona chroni nas przed poczuciem pustki, nicości, ona zdobi tę nicość tak jak gwiazdy zdobią niebo, przechowując to, co później świeci nam na firnamencie naszego życia. u Prousta ważną rolę odgrywa tzw. pamięć uczuciowa, która jest ze swej natury selektywna. nie jest do końca tak, jak sam pisze, że "każde miejsce jest uczuciem", są nim tylko miejsca przez nas wybrane, obarczone szczególnym ładunkiem emocjonalnym. tylko takie elementy realnej rzeczywistości, które są naznaczone, mają moc nie tylko przywracania nam wspomnień, w sposób namacalny wręcz, przez ich uobecnienie, ale także uświadamiania nam, z czego jesteśmy złożeni, co nas stwarza.

Proust podejmuje się więc aktywnej pracy z pamięcią, aby rozpoznać, rozświetlić samego siebie. jego podróż w przeszłość, przed meandry własnej pamięci, rozpoczyna się od smaku kawałka magdalenki  rozmoczonej w herbacie, który to smak staje się kluczem do szafy pełnej wspomnień, szczelnie dotąd zamkniętej. smak, dźwięk, zapach, wycinek pejzażu - to wszystko są znaki, punkty na mapie naszego wewnętrznego świata. można je nazywać, jak się chce, dla mnie są szklanymi paciorkami.

piątek, 7 października 2011

Marguerite Duras, "Moderato cantabile"/"Kochanek"

jest taka technika słuchania muzyki, zresztą moja ulubiona, nazwana roboczo "zdzieraniem płyty". podpadają pod nią utwory czy zestawy dźwięków, które dopadają nagle znienacka i potrafią na jakiś czas usidlić. oczywiście, agresor taki musi mieć dobre podłoże w postaci odpowiedniego nastroju, współmiernego z aurą muzyczną. i kiedy taka sympatia zajdzie, to wtedy nie ma zmiłuj, człowiek staje się niewolnikiem dźwiękowej sekwencji aż do jej całkowitego wyczerpania.

podobne można mieć wrażenia, czytając prozę Marguerite Duras i/lub oglądając filmowe realizacje jej scenariuszy czy książek. tak jakby jeden i ten sam leitmotiv, odmieniany oczywiście przez różne przypadki, różne historie, ale jednak łudząco podobny, snuł się przez kolejne karty kolejnych dzieł. zwłaszcza, jeśli zaserwuje się je w zestawie, a można i tak, bo jest to zdecydowanie twórczość na jeden wieczór, wartka i łatwo przyswajalna. leitmotiv Duras ma dwie główne linie melodyczne: pierwsza to wyraźne zwrócenie uwagi na rangę epizodu w życiu, zarysowanie sytuacji, w której los odmienia się istotnie, ale tylko na chwilę, w połączeniu z etapem wejścia w niecodzienność i wyjścia z niej. druga melodia pobrzmiewa nawet bardziej znajomo, to tematy odmienności kulturowych - jak przystało na Francuzkę wychowaną w Indochinach - a także obcości i dystansu na poziomie ogólnoludzkim.

Hiroshima mon amour, reż. A. Resnais

historie opowiedziane w "Moderato cantabile", "Kochanku" czy scenariuszu do filmu Resnaisa "Hiroshima mon amour" tylko w detalach różnią się od przyjętego schematu, zresztą bardzo przypominającego Dostojewskiego "Białe noce". On i ona poznają się przypadkiem, w niecodziennej scenerii, zbliżają się do siebie niejako na skróty, osiągają porozumienie, po czym okoliczności gwałtownie ich rozdzielają albo sami rozchodzą się w przeciwne strony, pomni niezwykłości tego, co między nimi zaszło. najciekawsze i pod względem fabuły i eksperymentatorskiego stylu wydaje się być "Moderato" - tu elementem scalającym bohaterów jest zbrodnia, której oboje są świadkami. to staje się podstawą ich więzi, rozwijającej się powoli. to samo miejsce, dużo czerwonego wina, mało słów - zmierzają ku temu, by odtworzyć sytuację, która ich połączyła: on wciela się w rolę zabójcy, ona - dobrowolnej ofiary. na tym tle historia z "Kochanka" - młoda Francuzka nawiązuje romans z synem chińskiego potentata - jawi się jako bardziej przewidywalna, podobnie jak przewidywalne jest jej rozwiązanie.