wtorek, 3 marca 2015

Setka papierowych tygrysów. Frederic Beigbeder, "Pierwszy bilans po apokalipsie"

Obsesja tworzenia rankingów objęła w dzisiejszych czasach niemalże wszystkie dziedziny życia. Sieć jest pełna takich zestawień. Od wyliczeń "100 najbardziej romantycznych filmów wszechczasów", poprzez "20 najpiękniejszych miejsc na ziemi" aż do "10 samochodów o niepsujących się silnikach". Rankomania jest popularna, bo pozwala nam obrać drogę na skróty, rankingi czyta się szybko, łatwo, i - nierzadko - przyjemnie, a z drugiej strony takie wyliczenia dają nam pozór, że całościowo poznajemy jakąś dziedzinę wiedzy ("10 najważniejszych odkryć ludzkości", "5 najlepszych sposobów na ból głowy") - w rankingu nie może być przecież pominięte to, co najważniejsze, najlepsze w danej dziedzinie. Nie bez znaczenia jest także krytyczny, jeśli nie prześmiewczy charakter rankingu - pojawiają się przecież także zestawienia negatywne ("20 najgorszych scen pocałunku w historii kina", "10 najbardziej przereklamowanych bestsellerów"). Ranking powoli zaczyna wyrastać na osobny gatunek twórczości, zwłaszcza kiedy za jego sporządzanie biorą się postaci tak nietuzinkowe jak choćby Frederic Beigbeder. Jego książka "Pierwszy bilans po apokalipsie to nic innego jak omówienie autorskiego zestawienia 100 najważniejszych powieści XX wieku.


Frederic Beigbeder przed Cafe de Flore - kultową paryską kawiarnią, w której bywali 
m. in. Sartre, Camus, Simone de Beauvoir


Frederic Beigbeder to na współczesnej scenie literackiej Francji postać tyle interesująca, co kontrowersyjna. Jest krytykiem literackim, autorem kilku powieści, w tym przetłumaczonych na język polski "Windows of the World" i "29,99". Ale przede wszystkim to osobowość, o radykalnych - gdy chodzi o literaturę - poglądach z gustem burzącym krew w żyłach klasyków. Wystarczy powiedzieć, że pośród 100 najlepszych jego zdaniem powieści XX wieku zabrakło tuzów francuskiej literatury, gdzie indziej hołubionych, jak Camus, Sartre czy Celine. Beigbeder wychodzi jednak z założenia, że nie należy wielbić jedynie pisarzy nieżyjących i postanawia oddać należną cześć żyjącym kolegom po fachu. Zamiast powyżej przytoczonych mamy zatem Bessona, Houellbecq'a i Amelie Nothomb.

Zestawienie tytułów, jakie wybiera Beigbeder do swojej finałowej setki jest niezwykle ciekawe i zasługuje na osobne omówienie, mnie interesuje jednak bardziej, powód, jaki miał autor, żeby napisać taką właśnie książkę. Jak na Beigbedera przystało, musiał on być radykalny. We wstępie wprowadza nas autor w - swój? - mroczny świat, w którym to książka papierowa dożywa swych ostatnich dni. Tytułowa apokalipsa już nastąpiła, było nią pojawienie się mediów elektronicznych, co w konsekwencji przyniosło śmierć książki papierowej, zastąpionej przez wygodniejszego i poręczniejszego e-booka.

"Książki to papierowe tygrysy o zębach z kartonu, zmęczone bestie, 
które wkrótce same zostaną pożarte".

Tym, co zdaje się najbardziej trapić pisarza jest nie tylko zmiana fizycznej formy, w jakiej funkcjonuje książka, martwi, go coś innego - to, że zmierzch książki papierowej przyniesie ze sobą kres powieści w dzisiejszym rozumieniu. Pojawienie się powieści nowożytnej było przecież ściśle związane z wynalezieniem technologii druku, która umożliwiła między innymi oddzielenie się autora od narratora i wykształcenie kluczowej dla klasycznej powieści narracji trzecioosobowej. Sztuka opowiadania raczej nie wymrze, tego autor się nie obawia, chodzi raczej o to, że ta nowa, cyfrowa powieść będzie już inna, z wielkim prawdopodobieństwem interaktywna, usiana hiperlinkami, obrazami, może nawet plikami wideo. Przestanie istnieć powieść jako zamknięty świat, nie posiadający zewnętrznych interferencji, taki świat, w który czytelnik może wejść całkowicie i się w nim rozpłynąć.

Lektura powieści - to "sposób na przeniesienie się do życia innego niż własne, 
piękniejszego i bardziej ujmującego. Do równoległego, barwnego świata".

Beigbeder pisze więc książkę w obronie książki papierowej przed "cyfrowym katem". Broni druku jako wynalazku idealnego w swej prostocie, a fizycznego doświadczenia lektury jako przeżycia niemalże synestetycznego. Ujawnia przy tym swoje mało znane, tradycjonalistyczne oblicze. Przez moment możemy sobie go wyborazić jak w głębokim, skórzanym fotelu, pykając fajkę z iście dickensowską miną, zanurza się w lekturze, powiedzmy, "Komedii ludzkiej" Balzaka. Ale to wrażenie musi zaraz minąć, zaraz, gdy tylko zapoznamy się z jego wykazem najbardziej reprezentatywnych powieści XX wieku. Wśród jego "100 ulubionych książek, które trzeba przeczytać na papierze zanim będzie za późno" nie ma - śmiem twierdzić - ani jednej tradycyjnej powieści, w takim znaczeniu jak tradycyjny jest Proust czy Joyce. Większość pozycji na liście Beigbedera to książki nowatorskie, cechujące się eksperymentalnym użyciem języka, odważne a wręcz obrazoburcze. Bywają wśród nich powieści kultowe, jak "Buszujący w zbożu" J.D. Salingera, czy oba "Zwrotniki" Henry'ego Millera, ale są też dzieła mniej znanych autorów, jak Dorothy Parker czy Boris Vian,dzieła autorów zupełnie niszowych jak Lolita Pille, Alan Pacadis oraz.... płyta zespołu Telephone. Taki dobór pozycji stanie się zrozumiały, gdy przyjrzymy się liście kryteriów, jakie zastosował Beigbeder konstruując swój autorski ranking. Są to kolejno:

1) wygląd autora  2) humor   3)życie prywatne autora (powinno być bujne)   4) emocje   5) czar, wdzięk, tajemniczość   6) celne aforyzmy   7) zwięzłość   8) snobizm, arogancja   9) złośliwość   10) zmysłowość erotyzm.

Beigbeder nie konstruuje nowego kanonu. Jest świadomy, że lista wybranych przez niego l00 powieści jest "subiektywna, niesprawiedliwa, kulawa, intymna", a sam koncept zakrawa na literacki psikus. Ale potrafi bardzo przekonywająco o swoich ulubionych książkach pisać. I za to należy mu się plus.



Pierwszy bilans po apokalipsie
Frederic Beigbeder
Wydawnictwo Noir Sur Blanc
2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz