piątek, 22 stycznia 2016

Hagiografka samozwańcza. Jacek Dehnel, „Matka Makaryna”

Gdyby nie istniała naprawdę, trzeba by było ją wymyślić. Aż dziw bierze, że niezwykłe losy matki Makaryny Mieczysławskiej, przełożonej zakonu bazylianek z Mińska, męczennicy za wiarę opisane w najnowszej powieści Jacka Dehnela nie są literacką fikcją. A jeszcze bardziej dziwi fakt, że blisko dwa wieki czekały na swoje fabularne opracowanie.

Makaryna Mieczysławska to ważna dla polskiej kultury i historii doby romantyzmu postać, dziś już nieco zapomniana. Makaryna była matką przełożoną w klasztorze mińskich bazylianek, który na mocy Unii Lubelskiej uznawał zwierzchność papieską i częściowy związek z  kościołem katolickim. Nie podobało się to carskim władzom, które na swoim terytorium chciały sprawować także rząd dusz. Carscy wysłannicy mieli więc doprowadzić do wstąpienia zakonów unickich na łono cerkwi prawosławnej, nawet jeśli nie było to wstąpienie dobrowolne. Opór i niezłomność zakonników były w niektórych przypadkach tak wielkie, że nie obyło się bez krwawych prześladowań – klasztory rabowano, a rozproszeni bazylianie błąkali się po świecie. Wśród nich była Makaryna Mieczysławska. Jako jednej z trzech zakonnic udało jej się uciec z klasztoru, gdzie więziono i męczono niewinne siostrzyczki, i dostać na Zachód, najpierw do Poznania, a stamtąd do Paryża i Rzymu, by głosić światu swoje męczeństwo. 


Fot. Polona.pl

Matka Makaryna nie mogła trafić na lepszy moment – jako żywy dowód bezwzględności władzy cara była pokrzepieniem dla rozbitej po klęsce powstania polskiej emigracji w Paryżu. Przychodzili do niej i Norwid i Słowacki, ten pierwszy jak wystraszony uczniak, drugi oddał jej hołd w obszernym poemacie „Rozmowa z matką Makaryną Mieczysławską bazylianką w Paryżu”, gdzie przyrównuje ją do Mojżesza, który prowadzi swój lud i szczegółowo zdaje relację z jej tragicznych losów. Prosta bazylianka, o twardym charakterze i radykalnym rozróżnieniu dobra i zła stanowiła niezbędną przeciwwagę dla mistycznej sekty skupionej wokół Towiańskiego. Kulminacją jej potęgi były osobiste audiencje u papieża w Rzymie i doprowadzenie do głośnej spowiedzi Mickiewicza, w której ten wyrzekł się związków z Towiańskim.

Już za życia Makaryny Mieczysławskiej pojawiały się w prasie artykuły, demaskujące niektóre z podawanych przez nią faktów jako nieprawdziwe, ale jej znaczenie było w owym czasie tak duże, że traktowano je raczej jako działania jej politycznych przeciwników. Dopiero kilka lat po jej śmierci prawda wyszła na jaw. Broszura „Makaryna Mieczysławska w świetle prawdy” autorstwa ks. Jana Urbana nie pozostawia wątpliwości – matka Makaryna nie była tym, za kogo się podawała. Była oszustką. Wybitną i wiarygodną, ale jednak, oszustką.

Na pozór wydawać by się mogło, że skoro fałszerstwo Makaryny zostało ujawnione, na tym skończy się jej historia, nic więcej nie pozostaje do dodania. Dla pisarza, jakim jest Jacek Dehnel, to jednak dopiero początek opowieści o samozwańczej mniszce. Punktem wyjścia „Matki Makaryny” jest właśnie owa dwoistość postaci – narracja pisarza rozciąga się pomiędzy tym, kim Makaryna jest w istocie, a tym, za kogo się podaje. Bardziej niż okoliczności i tło historyczne autora interesują wewnętrzne przeżycia, myśli bohaterki, dlatego oddaje głos jej samej. Powieść ma charakter spowiedzi, w której Makaryna zdaje relację ze swoich losów, jest to opowieść bardzo osobista, miejscami wręcz intymna. W książce wyraźnie rozgraniczone są dwa równoległe strumienie narracji – Makaryny prawdziwej i Makaryny wymyślonej – pierwsza pokazuje ją jako osobę, której nieobca jest niepewność i strach, druga jest idealizacją na potrzeby kreowanego mitu męczennicy narodowej. W opowieści odsłaniają się kolejne warstwy życiorysu Makaryny, jej dawne, porzucone tożsamości. Jej biografia – w świetle książki Dehnela - jest palimpsestem, tekstem, w którym kolejne warstwy nadpisywane są na wcześniejszej warstwie tekstu.

„Matka Makaryna” jest książką o potrzebie tworzenia własnej opowieści i o konsekwencjach utraty kontroli nad własną nieokiełznaną narracją. Przez lata zmuszana do milczenia, do cichego łkania nad własnym losem, bohaterka powieści Dehnela, wpada we własne sidła już w momencie, kiedy po raz pierwszy, w ruinach dawnego domu, wypowie słowa „ja, bazylianka”. Tym samym ukonstytuuje się jej nowa tożsamość, a dalsze wydarzenia będą tylko naturalnym rozwinięciem procesu, który rozpoczął się w tym momencie. „Opowieść rosła jak ciasto w dzieży”, mówi sama Makaryna, z opowieścią na ustach wyruszy świat, będzie ją powtarzać dziesiątki, setki razy, bez znużenia, gdy tylko spotka na swojej drodze parę uszu chcących słuchać.

„Toż mi się tu język rozwiązał, wcześniej zwinięty, zasupłany, kolanem w gębie dopychany, żeby zanadto nie terkotał, toż mógł zażywać swawoli!”

Opowieść Makaryny, która w kulminacyjnym momencie życia stała się dla niej wybawieniem, z czasem zaczyna być jej przekleństwem. Na początku dzieli się faktami szczodrze, bez opamiętania, w obliczu dociekliwości niektórych jej słuchaczy musi jednak okiełznać wewnętrzny żywioł. Musi trzymać ją w ryzach, sprawować kontrolę nad okolicznościami, dlatego w bezsenne noce jak litanie wymienia po kolei nazwiska zamordowanych siostrzyczek i rodzaj śmierci im zadanej. Jest świadoma ryzyka, na które się wystawia i groźby demaskacji, ale pokusa opowiadania okazuje się silniejsza.

Zderzając ze sobą dwie historie Makaryny, Dehnel sprawia, że niemożliwe staje się jej osądzenie, ani potępienie. Jego bohaterka nie jest osobą, którą można by postawić w jednym rzędzie z pospolitymi kłamczuchami, czy fantastami. Historia Makaryny jest prawdziwa innym rodzajem prawdy. Prawdziwy jest wybity ząb, pęknięcie z tyłu czaszki, poranione nogi. Tworząc swoją opowieść bohaterka nie ucieka się do prostego zmyślenia, ale dokonuje symbolicznej reinterpretacji własnych losów, tak by nadać im sens, którego wcześniej nie było. Opowieść sprawia, że jej cierpienie staje się potrzebne, a ona sama z ciemności przyobleka się w jasność i niewinność.

Powieść Dehnela jest przykładem udanej stylizacji literackiej, przede wszystkim pod względem językowym. Sięgając do opracowania „Słownictwo polszczyzny gwarowej na Litwie”, autor przywołuje zapomniane wyrazy i konstrukcje zdaniowe, charakterystyczne dla polszczyzny gminnej. Silnie czerpie też z tradycji hagiograficznej, opowieść Makaryny pisząc na wzór średniowiecznych żywotów świętych. Świat w niej przedstawiony dotknięty jest konfliktem dobra ze złem, które zderzają się ze sobą w sposób jawny i radykalny. Wróg ma cechy diabelskie, zapach siarki i wykrzywione oblicze, prześladowane siostry są wcieleniem cech anielskich, pokornie znoszą cierpienie. Każde wydarzenie na arenie tego konfliktu można interpretować w odniesieniu do sił nadprzyrodzonych, a cuda oczywiście się zdarzają, i są dowodem tryumfu sił dobra. Nawiązanie do pisarstwa hagiograficznego wydaje się być celne w kontekście zamysłu całej powieści, wszak dla żywotów świętych to nie prawdziwość jest kategorią najważniejszą, ale  ich walory dydaktyczne, moc przemieniania.

„Matka Makaryna” Jacka Dehnela to książka o przymusie opowiadania, o pokusie, która staje się większa niż samo życie. Ukazuje prymat wykreowanej biografii nad prawdziwym życiem – to życie dostosowuje się do niej a nie na odwrót. Jednocześnie opowieść staje się zaszyfrowaną prawdą o losach głównej bohaterki.



Matka Makaryna
Jacek Dehnel
Wydawnictwo W.A.B
2014 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz