wtorek, 5 stycznia 2016

Wędrowiec podwójny. Dominika Słowik, "Atlas: Doppelgänger"

To był jeden z głośniejszych literackich debiutów minionego roku. Wydanej  w marcu 2015 roku powieści Dominiki Słowik „Atlas: Doppelgänger” patronował sam Paweł Huelle. Ten dobór „promotora” nie powinien dziwić – proza młodej, zaledwie 26-letniej debiutantki nastrojem i tematyką przypomina z pewnością najbardziej znaną książkę Huellego – „Weiser Dawidek”. Tak samo mamy w niej odmalowane czasy dzieciństwa, świat balansujący na granicy realizmu i fantastyki i jakąś grozę, która kryje się w tym, co pozornie niewinne. Powieść Huellego to tylko jedno ze skojarzeń jakie przywoływać może „Atlas: Doppelgänger”. Inne, bardziej znane i wymieniane przez wydawcę na okładce książki, to Macondo i ulica Krokodyli, czyli realizm magiczny Gabriela Garcii Marqueza i oniryczna poetyka Brunona Schulza. 

Dominika Słowik. Fot. Wojciech Karliński

Na pierwszy rzut oka powieść Dominiki Słowik zdaje się być kolejną „biografią lat dziewięćdziesiątych” Jej ukazanie się jest wyraźnym sygnałem przemiany generacyjnej na polskiej scenie literackiej – do głosu zaczynają dochodzić pisarze, którzy większość swojego dzieciństwa przeżyli już po upadku komunizmu. Po „Znakach szczególnych” Pauliny Wilk, która kolektywne doświadczenie dojrzewania w tej przełomowej dekadzie, wycisnęła do granic możliwości, powieść Słowik mogłaby się wydawać co najmniej wtórna. Na szczęście autorka „Doppelgängera” nie poprzestaje na epickich skądinąd opowieściach o baronach węglowych okresu transformacji i rodzajowych obrazkach niedzielnego obiadu w polskim domu, gdzie rosół popija się coca-colą z kultowego „arkoroka”. Nostalgiczna przestrzeń dzieciństwa jest dla niej tylko kontekstem, w którym rozgrywa się zasadnicza opowieść.
Historia opowiadana przez Dominikę Słowik dzieje się w Jaworznie, mieście kulturowo lokującym się gdzieś pomiędzy Śląskiem a Małopolską. Na osiedlu górniczym z wielkiej płyty, bliźniaczo podobnym do tego, na którym wychowała się sama autorka, panuje niepodzielnie i rząd dusz sprawuje król mórz i oceanów – dziadek Anny. Podobno był marynarzem i pływał po dalekich wodach, podobno miał własną szajkę przemytniczą i był wodzem dzikiego plemienia, podobno kupił kiedyś na własność blok w sercu lasu i urządzał tam głośne na całą Polskę imprezy, podobno, bo tak naprawdę niczego o dziadku nie wiadomo, nawet tego, czy Anna jest jego wnuczką. Prawda miesza się tu z fikcją, plotka wyprzedza legendę. Z całą pewnością dziadek Anny potrafi opowiadać historie, jest herezjarchą własnych losów. Te same opowieści powtarza po wielokroć, z właściwą sobie dosadnością, nie zważając na to, że na pewno nie są one przeznaczone dla uszu kilkuletnich dziewczynek. Zasiadając w fotelu inwalidzkim jak na tronie, zawsze w tym samym miejscu, jest jedynym stałym punktem w uniwersum tej powieści – wokół niego zaś rozkręca się spirala opowieści, bez początku ani końca, nakładających się na siebie i unieważniających się nawzajem. Jeśli, jak pisze Słowik, osiedle jest labiryntem, to dziadek Anny jest ukrytym w jego sercu Minotaurem, do którego prowadzą wszystkie drogi.

„dziadek nagle rozrasta się do niezwykłej konstelacji obrazów, wspomnień, zapachów, dawno zapomnianych gestów, miejsc i historii. ze swoją skórą porżniętą zmarszczkami był jak pryzmat, który rozbijał świat wokół nas, nagle piękniejszy i bogatszy, na nieskończoną ilość barw, pokazując je nam, zachwyconym, zatopionym w feerii kolorów i świateł”.

 Źrodło: Polona.pl

Dwa słowa, które Dominika Słowik, umieściła w tytule swojej powieści są pierwszym i najważniejszym kluczem do jej odczytania. Atlas najpierw rozumiany dosłownie jako zbiór starych map dziadka Anny, którymi ten często się posługiwał, opowiadając swoje fantastyczne losy albo jako apokryficzna mapa osiedla, sporządzona kiedyś przez niego i zawierająca ponoć wyjaśnienie wszystkich tajemnic. Do tego rodzaju map miał zresztą dziadek Anny sceptyczno-ironiczny stosunek. Twierdził na przykład, że ziemia wcale nie jest okrągła tylko owalna, zaś linia zmiany daty jest prawdziwą liną, w którą kiedyś zdarzyło mu się zaplątać. W tle opowieści dziadka Anny pobrzmiewa nieustannie potrzeba podróży, wypływania na szerokie wody także w znaczeniu metafizycznym. W innym znaczeniu rozwijanym przez autorkę mapą jest ciało człowieka, to na nim wraz z wiekiem zaczynają się odznaczać w postaci sińców czy bruzd, nasze własne, prywatne rzeki i kontynenty. Pisząc o dziadku Anny przeglądającym mapy, zaznacza, że „zupełnie nie da się powiedzieć, gdzie kończy się ręka dziadka, a zaczyna arkusz zżółkłego papieru”.

„jego dłonie, chropowate i ogorzałe, pełne pęcherzy, rozdarć i chorób przypominających nieznane wyspy, nieodkryte lądy, porżnięte żyłami tajemniczych rzek, wyglądały, jakby były pokryte kruszejącym ze starości papierem”.

Drugim istotnym dla zrozumienia powieści Dominiki Słowik konceptem jest tytułowy „doppelgänger” – w znaczeniu dosłownym „podwójny wędrowiec”, w antropologii kulturowej przedstawiany jako sobowtór, cień, mitologiczny bliźniak, rozdwojona jaźń”. O doppelgängerze mówiono jako o zjawisku amorficznym, który w osobie nawiedzanej wywołuje ciągły niepokój niewiadomego pochodzenia, czasem połączony z usilnym pragnieniem podróży. W książce Dominiki Słowik widoczna jest przede wszystkim fascynacja ideą podwójności – bohaterowie mają swoje lustrzane odbicia, zderzają się dwie perspektywy i dwie osie narracji – nawet osiedla są dwa, a to drugie jest bardziej mroczną wersją pierwszego. Dla dziadka takim lustrzanym odbiciem jest Sadowski, przybysz znikąd, który ze strzępków starych gazet i listów porzuconych przez dawnych mieszkańców osiedla próbuje stworzyć wielką Księgę, na wzór dziadkowego atlasu.

Powieść Dominiki Słowik to debiut mocny, zaskakujący miejscami, książka, przez którą przepływa się wartkim tempem z ciekawości, co kryje się na drugim jej brzegu. Nie jest to tylko nostalgiczna opowieść o utraconym dzieciństwie, to zgrabnie napisana pochwała samej idei opowiadania.

 
Atlas: Doppelgänger
Dominika Słowik
Wydawnictwo Znak
2015

 




I na koniec fragment wywiadu z Dominiką Słowik, w którym rozprawia się ona z krytykami jej ironicznego i dosadnego stylu:

"Bardzo łatwo jest popaść w banalny, tani sentymentalizm, bardzo trudno napisać książkę, która nie ma w sobie humoru w zamierzony sposób, ironii ani cynizmu i jest jednocześnie literaturą, która cały czas chwyta za serce. Ja mam takie uczucie, jak czytam na przykład „Dolinę Issy” Miłosza. Kiedy balansujesz na granicy między wzniosłością a tanim sentymentalizmem, ironia to jest bardzo dobry obciążnik, który cię utrzymuje w bezpiecznej pozycji.
Ja mam takie poczucie, że jeśli napiszę coś zbyt poważnego i wzniosłego, to wywoła kpiący śmiech. Nasza rzeczywistość potrzebuje ironicznego nawiasu".

Wywiad Pauliny Dudek z Dominiką Słowik dla portalu Gazeta.pl
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,140250,17518964,Mocny_powiesciowy_debiut_26_latki__Dominika_Slowik_.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz