(Juan Rulfo, „Pedro Páramo”).
trudno o bardziej bezpośrednie
wyrażenie tej przewrotnej, choć bardzo prostej logiki, która rządzi powieścią „Pedro
Páramo” Juana Rulfo. coś było, więc
istnieć nie przestaje, coś raz zaistniało i nie przestaje rodzić owoców. w
świecie Rulfo nic nie ginie do końca, wszystko zostawia po sobie jakiś ślad. obowiązują
odwieczne prawa natury i gatunku, z wyjątkiem tego jednego – prawa destrukcji i
rozkładu. i jeśli trwa drzewo, o którego woli życia trudno domniemywać, to tym
bardziej trwają ludzkie radości, dramaty i wielkie marzenia. ich byt ma
naturalnie już inny charakter, żyją w sferze cieni, ale tak jak wyją psy, tak
one opowiadają żywym swoje historie, jeśli tylko żywi chcą ich jeszcze słuchać.
taka sposobność przytrafia się
Juanowi Preciado. w poszukiwaniu ojca, którego nie znał, a którego szukać
kazała mu matka na łożu śmierci, trafia do wioski Comala. na pustkowiu bez
świateł, zapalają się pojedyncze lampy. ktoś zaprasza go do siebie, to
prawdziwe święto w wiosce umarłych. w ten sposób Juan poznaje zawiłe losy Pedra
Páramo, dalekiego ojca. staje się dziedzicem jego wielkiego marzenia, staje się
jednym z cieni błądzących wokół Comali.
Fot. Juan Rulfo
wielkie marzenie Francisco
Manoela da Silvy – bohatera powieści Bruce’a Chatwina „Wicekról Ouidah” - także
zostawiło po sobie ślad i to ślad, którego ogrom trudno by było zmierzyć.
policzyć można tylko to, co wymierne: ile pokoi jest w pałacu Simbodji –
wielkiej, afrykańskiej posiadłości budowanej na wzór willi w Saõ Salvador de
Bahia, ilu potomków po sobie zostawił w ilu krajach, ilu wiosen dożyje ostatnia
z jego córek, Eugenia, zrodzona z jedynej kobiety, którą kochał i do którego
pokolenia będzie trwała pamięć po nim.
tę wielką liczbę należałoby
zrównoważyć rachunkiem strat: ile milionów stracił przy zmianie waluty
Dahomeju, jaką część posiadłości strawił pożar, ile z jego córek zostało
zmuszonych do nierządu, ilu z jego potomków nie znało już słowa po portugalsku.
„Szafa Dom Francisca,
nierozlatująca się wyłącznie dzięki farbie, dotrwała do 1957 roku, kiedy
rozpadła się, ukazując fiszbinowe gorsety oraz strzępy czarnej tafty, które
pofrunęły w górę jak płatki kalki biurowej.
Pająki zamieniły klatkę papugi w
szary namiot. Obrazy się łuszczyły, a z dwunastu apostołów zostały trędowate
kikuty”.
(Bruce Chatwin, „Wicekról Ouidah”)
różowe ściany Simbodji, błękitna
jadalnia, kanapy z palisandru, szwajcarskie pozytywki, łoże z Goi, a nawet
zastępy dziewic w łożu tym lądujące, wszystko to, co dla niektórych byłoby jak
ogród Edenu, dla Francisca było wyłącznie nagrodą pocieszenia. wiele dałby, aby
swój „duży dom”, przenieść na drugi brzeg Atlantyku i wkomponować go w łagodne
wzgórza Bahii. dlatego też przed upadkiem nie bronił się tak gwałtownie jak
niegdyś zabiegał o własną potęgę. zaakceptował naturalne prawa rozkładu, które
kontynuowały egzekwowanie swoich wyroków już pod jego śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz