niedziela, 25 września 2011

Maurice Blanchot, "Tomasz Mroczny"

"Tomasz pozostał w swoim pokoju i czytał. Siedział z rękami splecionymi na czole, wpierając kciuki w skórę u nasady włosów, tak pochłonięty lekturą, że nawet się nie poruszał, kiedy otwierano drzwi [...]

Przy każdym znaku znajdował się w tej samej sytuacji co samiec modliszki tuż przed pożarciem. Jedno wpatrywało się w drugie. Słowa wychodzące z książki, która nabierała mocy, słowa spokojne i błogie, przyciągały muskające je spojrzenie [...]

Z przyjemnością przyglądał się oku, które go widziało. Jego przyjemność stała się wielka. Tak wielka, tak bezlitosna, że doznawał jej z niejakim przerażeniem, a kiedy się wyprostował, co za nieznośna chwila, nie otrzymując od swego rozmówcy najmniejszego znaku, dostrzegł całą dziwaczność sytuacji, kiedy zwykłe słowo obserwowało go niczym żywa istota, i to nie jedno słowo, lecz wszystkie słowa zawarte w tym jednym [...]

Całymi godzinami trwał tak w bezruchu, mając co pewien czas zamiast oczu słowo oczy: był bierny, urzeczony i odsłonięty. A nawet nieco później, kiedy już się poddał i wpatrując się w książkę, z odrazą rozpoznawał siebie samego pod postacią tekstu, który czytał, jego osoba, wyzbyta już świadomości, zachowała jeszcze myśli, a słowo On i słowo Ja, przycupnięte na jego ramionach, zaczynały prowadzić wzajemną rzeź, słowo mroczne, dusze bezcielesne i anioły słów, które głęboko weń zstępowały".
(M. Blanchot, Tomasz Mroczny)


Tomasz Mroczny
Maurice Blanchot
Biuro Literackie
2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz