sobota, 16 czerwca 2012

Marek Bieńczyk, "Terminal"

potrzeba sporych pokładów cierpliwości i rozwiniętego zmysłu obserwacji, żeby dojść do tej liczby. 125 ławek w parku, ani mniej ani więcej. wynik osiągnięty zapewne za sprawą długich godzin melancholijnych spacerów. ten drobiazg, z pozoru błahy, jest jednak znamienny dla książki, z której został zaczerpnięty. "Terminal" Marka Bieńczyka, przez krytyków okrzyknięty ponowoczesnym romansem, jest bowiem w pierwszej kolejności opowieścią o roli szczegółu w życiu człowieka, w tym wypadku człowieka zakochanego. szczegół w powieści Bieńczyka ma za zadanie różnicować to, co bliskie, od tego, co dalekie. stąd tak dużą uwagę przywiązuje się do drobnych gestów, bezrefleksyjnych zwyczajów, czy wręcz nawyków żywieniowych. Bieńczyk, jak nikt w polskiej literaturze, potrafi je dostrzec swoim uważnym okiem i - co jest sztuką niezmiernie trudną - zajmująco je odmalować. nawet z pobieżnej lektury w pamięci zostać musi scena jedzenia jogurtu, niekończących się spacerów czy nieudolnego tanga w wykonaniu głównego bohatera, też Marka.

Park Skaryszewski z lotu ptaka 

"...tylko szczegóły mają wagę w ciszy moich wieczorów i nie ma co tu liczyć na sagę albo panoramę dziesięciu lat na stu stronach: ja działam odwrotnie, ja z igły robię widły, z jednej strony wieczność, każde słowo bierze udział w akcji".
(Marek Bieńczyk, "Terminal")


poza dość oczywistą fabułą - trudno o odkrywczość, gdy wchodzi się w konwencję romansu - "Terminal" ma jeszcze kilka ciekawych warstw, które warto przy tej okazji wyciągnąć na światło dzienne. gdy bliżej przyjrzeć się książce, zaczyna być widoczne, że drugim ważnym jej tematem jest pisanie samo. Bieńczyk kontunuuje tradycje pisania ironicznego, których początków można upatrywać gdzieś w "Beniowskim" Słowackiego. pisze, odsłaniając się w akcie pisania. pisze demaskatorsko i z dużym poczuciem humoru. czytelnik jego książki ma czas zrobić sobie herbatę - temu służy przerwa w wartkiej narracji - jest też bombardowany całą masą literackich intertekstów. z jednej strony taka postawa może być wyrazem silnego przekonania o kreatywnej mocy tekstu. pisarz pokazując swój warsztat, ujawnia się jako twórca, mający kontrolę nad światem przedstawionym. z drugiej jednak strony, mogą na tym tracić sami bohaterowie - stają się postaciami - nomen omen - papierowymi, marionetkami w rękach szalonego demiurga. bardziej wyraźnie rzuca się w oczy ich literackość, to, że są z quasi-świata, by przywołać tu nieśmiertelnego Ingardena.

co chciał autor przez to powiedzieć? że konwencja romansu się wyczerpała? że dziś skazani jesteśmy na tekstyzację i robienie przypisów do przypisów?
może tak należy interpretować tytuł: "Terminal"? natury znako-mityczne nie mogą oprzeć się skojarzeniom z łacińskim terminusem, czyli końcem.

125 ławek w parku. zapewne miał wtedy Bieńczyk na myśli Park Skaryszewski - w którym dzieje się akcja rozdziału otwierającego inną jego książkę, "Przezroczystość" - park ten bowiem, jak żaden inny w Warszawie nadaje się na osadzenie w nim romantycznych scen, nawet jeśli są tylko papierowe.


Terminal
Marek Bieńczyk
Państwowy Instytut Wydawniczy
1994


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz